Im jestem starszy tym bardziej czuję się prostym facetem, aczkolwiek nie oznacza to prostactwa. Czuję, że bardziej niż nadmiar słów przekonuje mnie działanie i autentyczność działania. Pobocznym wnioskiem jest to, że poczułem w sobie korsykańską nutę.
Miałem niezwykłą przyjemność uczestniczyć w warsztatach organizowanych przez Teatr Kana, prowadzonych przez męską grupę Tempvs fvgit z Korsyki. Uprzedzając zakończenie powiem, że te pięć dni całkowicie mnie „rozłożyło”, w pełnym tego słowa znaczeniu.
Dlaczego? Otóż po raz pierwszy od długiego czasu spotkałem się z autentycznym przeżywaniem muzyki z czymś więcej nad jej odśpiewywanie. W trakcie czterech dni warsztatów poznawaliśmy utwory z sfery sakralnej jak i świeckiej. Nauka przebiegała w trzech głosach: niskim, średnim i wysokim, co szczególnie mnie ucieszyło, gdyż jako tenor mam problem ze śpiewaniem w średnich tonacjach. Tutaj udało się znaleźć własną przestrzeń i po warsztatach nie odczuwać ani śladu zmęczenia głosu. Zapisuję to na plus korsykańskiej muzyki.
Uczyliśmy się ze słuchu, gdyż muzyka ta nie posiada nutowego zapisu, a jest żywą tradycją przekazywaną z pokolenia na pokolenie. I tu mój pierwszy zachwyt, gdyż w trakcie którejś z przerw okazało się, że dla Tempvs fvgit tradycja oznacza aktywne używanie tego śpiewu w codziennym życiu, a konkretnie w śpiewaniu na ślubach, pogrzebach, mszach, biesiadach.
Cztery dni warsztatów zakończył koncert zespołu, na którym jako warsztatowcy zaprezentowaliśmy dwa utwory. Koncert był dla mnie jednym z najbardziej metafizycznych, w jakich brałem udział.
A skąd się biorą moje zachwyty? Udało mi się spotkać w tym czasie czterech niezwykle autentycznych facetów, którzy to co robią, robili z autentyczną pasją i zaangażowaniem. Niezwykłe było patrzenie na sposób, w jaki śpiewają, trzymając się za ramiona, zamykając oczy, stojąc w kole. Tradycja korsykańska mówi, że w trakcie śpiewu Mszy "Vultuum Tuum", gdy nastąpi zjednoczenie dusz i głosów pojawia się twarz Maryi. Ja zobaczyłem na pewno męską przyjaźń w działaniu.
Moja osobista teoria mówi, że pieśni pobożne nie powinny być śpiewane poza kościołem i przez ludzi nie powiązanych z wiarą. To właśnie przeżywanie wiary nadaje całości prawdziwą wartość, wartość metafizyczną. W przypadku Tempvs fvgit ten pierwiastek wysunął się na pierwsze miejsce i stał się źródłem moich tak głębokich przeżyć. Co ciekawe, ta pobożność była tak niezwykle dyskretna, ukryta w małych gestach. Wydaje mi się, że tego potrzeba: normalności. Odbywający się dzień wcześniej przed koncertem Tempvs Fvgit koncert zespołu Monodia, którego również wysłuchałem, był dla mnie bardzo trudny, właśnie z powodu przesytu słów, komentarzy brzmiących jak obecne kościelne kazania, w których najważniejsze jest wciśnięcie tysiąca trudnych teologicznych słów połączonych bez ładu i składu.
Teraz wraz z Męska Scholą Tradycyjną uczymy się korsykańskiego Agnus Dei, czując jak dobrze i naturalnie się to śpiewa. Trzeba mieć nadzieję, że uda nam się to zjednoczenie.
To moja osobista, bardzo emocjonalna refleksja powarsztatowa.
Łukasz K.
Fragment Agnus Dei z warsztatów
P.S. A gorzką częścią tej refleksji jest spostrzeżenie, że będąc już na kilku warsztatach organizowanych przez Teatr Kana i związanych z muzyką pobożną, nie zauważyłem ani razu nikogo ze szczecińskich schol i scholek. A szkoda, bo warto poznać coś nowego, by się rozwijać.
Brak komentarzy:
Prześlij komentarz