piątek, 5 listopada 2010

Wierzę w Świętych obcowanie

źródło: Wikimedia.org

          Listopad co roku staje się czasem szczególnej refleksji nad przemijaniem. Chyląc się ku zimowemu spoczynkowi przyroda przypomina o rytmie życia, w który i my się wpisujemy. Wszystko się zmienia, nawet czas wskazywany przez zegary. Znamienne jest, że przestawimy je z powrotem na wiosnę, tuż przed świętem Zmartwychwstania Pańskiego. Kiedy Słońce przejdzie w znak Barana, a Baranek Paschalny przejdzie ze śmierci do życia.

          Nawet ta prosta obserwacja pokazuje, że pomimo iż Chrystus stał się człowiekiem i umarł na Ziemi dla naszego – ludzkiego – zbawienia, jego czyny wpisują się w rzeczywistość kosmiczną (nieprzekonanym warto przypomnieć, że data Wielkanocy zależna jest zarówno od pozycji Słońca, jak i Księżyca). Nie dziwi więc, że od 1925 roku w liturgii obchodzimy Uroczystość Chrystusa Króla Wszechświata. Ogłosił ją papież Pius XI encykliką Quas Primas (11. grudnia 1925 r), a obchodzona być miała w ostatnią niedzielę października. Papież uzasadniał to działanie słowami:
(…) imię i władzę króla należy przyznać Chrystusowi jako Człowiekowi, albowiem tylko o Chrystusie jako Człowieku można powiedzieć, iż otrzymał od Ojca "władzę i cześć, i królestwo"; Chrystus bowiem, jako Słowo Boga, będąc współistotnym Ojcu, wszystko ma wspólne z Ojcem, a więc także najwyższe i nieograniczone władztwo nad wszystkim stworzeniem.

          W ten sposób Uroczystość Chrystusa Króla rozpoczynała troisty układ świąt, których obchód przenosił nas w czas ostateczny; w tygodniu po tejże niedzieli wypadała Uroczystość Wszystkich Świętych, a następnie dzień modlitw za wszystkich wiernych zmarłych. Ten logiczny ciąg pokazywał nam, że to Chrystus jest Królem Wszechrzeczy, a nasze z nim królowanie (czyli bycie świętym) wynika wyłącznie z jego królewskiej władzy i królewskiego przyzwolenia. Z przełomem października i listopada wspominaliśmy więc ze czcią całe Królestwo Niebieskie, zgodnie z jego hierarchią – najpierw Króla, później poddanych, a następnie oczekujących wstępu na niebieski dwór.

żródło: Wikipedia.pl
          W średniowieczu motyw śmierci i przejścia z życia ziemskiego do niebieskiego był bardzo powszechnie przywoływany w różnych dziedzinach sztuki, bowiem niósł pewien szczególny rodzaj nadziei; wobec śmierci przecież wszyscy są równi. Tu nie liczy się majątek, pochodzenie, tytuły – bez względu na to, czy jesteś prostym chłopem, rycerzem, mnichem, królem, a nawet cesarzem czy papieżem i tak na końcu swojej ziemskiej drogi czeka cię ona. Ta nauka niosła ze sobą ogromną nadzieję zwłaszcza dla plebsu pokazując, że w ostatecznym rozrachunku i tak jesteśmy tacy sami. Stąd wziął się właśnie dance macabre – taniec śmierci, motyw malarski przedstawiające barwne korowody możnych tańczących wespół z zasuszonymi trupami odzianymi w szmaty. Pojawiły się również pieśni o tematyce ‘okołośmiertnej’, opowiadającej o nieuchronnym celu ziemskiej drogi i wszystkim tym, co się wtedy stanie. A skoro towarzyszyła temu owa radosna myśl, że w obliczu śmierci nie ma już poddanego i ciemiężyciela, nie dziw, że i same pieśni przybierały formy żywiołowych tańców. Poniżej prezentujemy Ad mortem festinamus, najstarszy zachowany danse macabre, pochodzący z rękopisu El Llibre Vermell de Montserrat (ok. 1380 r.) w naszym wykonaniu.




Brak komentarzy: