wtorek, 3 lutego 2015

Pielgrzymka do sanktuarium maryjnego na Montserrat i Barcelony (2014) - wspomnienie

Kiedy na dworze mróz albo zaledwie kilka stopni powyżej zera, można zaszyć się w fotelu pod kocykiem i z książką w dłoni. Można też zaparzyć herbatę i doprawić ją sokiem malinowym. Można również przeczytać ten tekst, przenieść się do wrześniowej Barcelony i powędrować ponad chmury – do Czarnulki z Montserrat.


Pod koniec września ubiegłego roku Projekt Muzyczno-Liturgiczny „Wschód – Zachód” wyruszył w pielgrzymkę do Gwiazdy Morza – tej, która z masywu Monserrat spogląda na Katalonię. Podczas nabożeństwa Stella splendensin monte śpiewamy wszystkie 10 zachowanych pieśni z Czerwonej Księgi (El Libre Vermell de Montserrat), a w poniedziałek 29 września mogliśmy je zaśpiewać w miejscu, w którym powstały.  To był moment kulminacyjny wędrowania, które poprzedziło kilka intensywnych dni w Barcelonie.

Gra świateł w Kościele Pokutnym Świętej Rodziny (Sagrada Familia)
Barcelona – założona w III w. przed Chrystusem przez Fenicjan, drugie co do wielkości miasto Hiszpanii, stolica Katalonii, której dumą jest tak samo bazylika Gaudiego, jak i klub FC Barcelona. Miasto pełne śladów przeszłości, a jednocześnie stale tętniące teraźniejszym życiem. Nie sposób poznać ją całą w ciągu kilku dni, więc intensywność zwiedzania była bardzo wysoka.

Casa Battló w dzielnicy Eixample
Gaudi – to jedno z pierwszych skojarzeń. Całkowicie na miejscu, bo idąc szlakiem Gaudiego można zejść spory kawałek miasta. Wyjątkowe kamienice, które żyją swoim życiem, m.in. Casa Mila z oryginalnym dachem, w której fasadzie nie ma ani jednego kąta prostego, czy Casa Batlló, swym kształtem nawiązująca do walki św. Jerzego ze smokiem. Park Güell, który miał być miastem-ogrodem z najdłuższą ławką, pokrytą ceramiką, słynną jaszczurką, gdzie do zdjęcia ustawiają się kolejki. Wreszcie – dzieło życia Antonia Gaudiego – Sagrada Familia (Świątynia Pokutna Świętej Rodziny). Architekt, którego proces beatyfikacyjny trwa od 1992 roku, zamierzał stworzyć świątynię na kształt średniowiecznej katedry, mającej być odbiciem kosmosu stworzonego przez Boga. Gaudi zaprojektował ten kościół jako jeden organizm (wykorzystując przy tym wiele własnych, oryginalnych rozwiązań), z mnóstwem odwołań do świata roślinnego. Sagrada, mimo że niedokończona, króluje nad miastem, widać ją ze wzgórz – a jednak w środku panuje wyjątkowa, mistyczna wręcz, atmosfera. I nie przeszkadza w tym tłum zwiedzających i robiących sobie selfie aparatem na specjalnym wyciągniku. Gaudi, człowiek rzeczywiście duchowy, modlący się, zawierzający swoje dzieło Bogu, zaprojektował przestrzeń, która sama staje się modlitwą. Do świątyni prowadzą trzy wejścia: Zwiastowania, Pasji i Chwały. To ostatnie jest dopiero w budowie. Pierwsze stworzył sam Gaudi, drugie – współczesny architekt. Od samego początku ten, kto wchodzi do środka, zostaje nakierowany na tajemnicę życia Świętej Rodziny. Ofiarność, z jaką Gaudi budował Sagradę Familię, a jednocześnie ogromna pobożność, mogą być przykładem dla każdego współczesnego architekta obiektów sakralnych.

Wnętrze katedry
Przekraczając mury Barri Gòtic, wchodzimy do innego świata. Zwłaszcza, kiedy zapuścimy się w liczne małe uliczki średniowiecz- nego miasta. I nie przeszkadza, że całkiem niedaleko znajduje się kilka sporych ulic. Centrum tego miejsca to La SeuKatedra Świętego Krzyża i Św. Eulalii. Jej budowę rozpoczęto w 1298 r., a skończono dopiero w XV w. (ponad 130 lat budowy Sagrady Familii wydaje się z tej perspektywy krótkim czasem). Na placu przed katedrą w weekend można zobaczyć Katalończyków tańczących swój narodowy taniec – sardanę. Tańczą i starsi, i  młodsi. Spokojniej i żwawiej. To tak, jakby na placu Zamkowym w Warszawie co tydzień zbierali się Polacy, by wspólnie tańczyć poloneza. W wąskich uliczkach Barri Gòtic odnaleźć można najstarsze ujęcie wody w mieście, kościół Santa Maria del Pi (Matki Boskiej Sosnowej, od sosny, która rzeczywiście stoi na placu przy kościele), a także, w jednym z podwórzy, 4 kolumny ze świątyni Oktawiana, z I w. po Chrystusie.

Kościół Santa Maria del Mar
Z Barri Gòtic niedaleko już do dzielnicy La Ribera, położonej niedaleko morza. To właśnie tu powstała wXIV w. świątynia Santa Maria del Mar, wzniesiona w stylu gotyku katalońskiego całkowicie z datków wiernych.  Można też pójść do Muzeum Czekolady, z której również słynie Barcelona, i podziwiać czekoladowe rzeźby: goryla, Messiego, Sagrady Familii czy figurki Maryi z Montserrat. Jeśli kogoś interesują tematy marynistyczne, może udać się również do leżącego w dzielnicy chińskich emigrantów El Raval Muzeum Morskiego umieszczonego w średniowiecznych stoczniach. To jeden z nielicznych przykładów świeckiej budowli gotyckiej. A jeśli komuś mało morza, może po prostu się w nim wykąpać. Nam nie przeszkodził w tym nawet deszcz.

Barcelonę można oglądać z dwóch wzgórz: Tibidabo i Montjuïc. Na oba można wejść lub wjechać specjalnymi kolejkami. A panorama z nich rozciąga się wyjątkowa. W sobotnie przedpołudnie kroki części z nas skierowały się na wspaniałe wzgórze Tibidabo, na którym znajduję się piękny Kościół  Pokutny Serca Jezusowego. Według legendy to tu szatan zabrał Jezusa podczas kuszenia wypowiadając słowa tibi dabo – Tobie dam, od tego też wzięła się nazwa tego wzniesienia. Już sama podróż na górę była dla nas wielkim przeżyciem, ponieważ pierwszą część odbyliśmy zabytkowym, niebieskim tramwajem, a później specjalną kolejką. Na miejscu oczarował nas widok dwupoziomowej świątyni jak i roztaczająca się we wzgórza panorama miasta. Niestety, nie udało nam się zobaczyć Majorki, którą stamtąd widać przy dobrej widoczności; może to wina pogody, a może tego, że nie wiedzieliśmy gdzie patrzeć. Drogę powrotną na dół odbyliśmy już pieszo, podziwiając przy okazji wille piętrzące się przy Av. Tibidabo. Montjuïc z kolei zapewniał niezwykłe widoki na port przemysłowy, nad którym lądowały samoloty, a także nadmorskie dzielnice miasta. Na samym wzgórzu (jak mówi nazwa – żydowskim), znajdował się zamek-twierdza oraz ogrody. Tu również opcja wjazdu na górę kolejką linową i zejście piechotą okazała się najlepsza.

Panorama miasta z zamku na Montjuïc - w lewej części Sagrada Familia

Czym byłaby Barcelona, gdyby nie najsłynniejszy klub piłkarski na świecie… Po porannych duchowych uniesieniach, wieczorem przyszedł czas na święto piłkarskie. Korzystając z układu kalendarza ligowego wybraliśmy się na stadion Camp Nou na mecz FCBarcelona – Grenada CF. Już w czasie rozgrzewki można było szybko się zorientować, że znaleźliśmy się na innej planecie, a poziom piłkarski nie ma nic wspólnego z naszą podwórkową kopaniną. Celne, długie podania, gra z pierwszej piłki, kiwki, no i najważniejsze – piękne bramki. Już po pierwszej połowie Barcelona prowadziła 3:0, by w drugiej odsłonie dołożyć kolejne 3 trafienia. Takim sposobem cała nasza piątka, która wybrała się na mecz, miała po jednej bramce tylko dla siebie, a pozostała trójka, która spędzała wieczór na mieście, musiała zadowolić się szóstą bramką na spółkę, Strzelali dla nas Neymar w 25, 44 i 65 minucie, Rakitić w 42 i Messi w 61 i 81. Po meczu był czas na setki zdjęć w tak wspaniały miejscu, jak i odwiedzenie oficjalnego sklepu FC Barcelona, w której znaleźć można wszystko, od koszulek, przez smoczki dla dzieci czy szczoteczki do zębów, do szlafroków i ołówków. Jednak gadżetem, który zyskał nasze największe zainteresowanie była trawa ze stadionu, którą oryginalność potwierdzał specjalny certyfikat. Czego chcieć więcej?

Wejście na Camp Nou

Wreszcie Montserrat! To masyw górski, na którym wśród fantazyjnych skał ukryty został klasztor benedyktyński. Powstał on w miejscu, w którym odnaleziono drewnianą figurkę Maryi, którą, według legendy, miał wyrzeźbić św. Łukasz. Matka Boża otrzymała pieszczotliwą nazwę Czarnulka. Przyjęło się mówić, że figurka przybrała czarny kolor od dymu ze świec wotywnych. Maryja trzyma na jednym ręku Dzieciątko Jezus, a w dłoni drugiej ręki jabłko. Je właśnie dotykają pielgrzymi, którzy modlą się przed figurą. Do Montserrat jedzie się z Barcelony aż dwiema kolejkami. Nasze oczekiwanie  było tak radosne, że znieśliśmy nawet współpasażerów – klasę (czy nawet dwie) katalońskich gimnazjalistów. Wiek robił jedno, hiszpański temperament dokładał swoje.

Myślę, że każdy z nas z wielką radością wkraczał na dziedziniec, przechodząc pod wypisanymi na sklepieniu Stella splendens in monte. Dane nam było w tym dniu uczestniczyć we mszy świętej, którą koncelebrował również uczest- niczący w naszej pielgrzymce ksiądz Karol. A po mszy znów wędrowaliśmy, również w górę, ku Maryi, której figurka została ustawiona ponad prezbiterium. Każdy z nas pogrążył się w krótkiej modlitwie przed Matką Bożą, zawierzając jej swoje i nasze sprawy. Również przejmujący był moment, kiedy usiedliśmy w kaplicy za Maryją i zaczęliśmy śpiewać pieśni napisane specjalnie dla tego miejsca. Imparayritz zabrzmiało tu jeszcze intensywniej. Śpiewaliśmy również w grocie Santa Cova, w której znaleziono figurkę, a gdzie dziś znajduje się jej replika, a także na ścieżce górskiej do groty prowadzącej. Dzięki tym właśnie pieśniom mogliśmy poczuć klimat średniowiecznego pielgrzymowania do tego najważniejszego dla Katalończyków sanktuarium.
łuku wejściowego słowami:

Kiedy następnym razem będziemy uczestniczyć w nabożeństwie Stella splendens in monte, to doświadczenie na pewno będzie nam pomagać w jego przeżywaniu. A my możemy właściwie cały czas śpiewać w podzięce za ten czas: Ave Maria, gratia plena, Dominus tecum, virgo serena!

Agnieszka Skórzewska
Anna Ryszawa
Monika Ryszawa


Galerie zdjęć z wyjazdu obejrzeć można tutaj i tutaj.

Brak komentarzy: